wtorek, 18 marca 2014

[01] Las desgracias nunca vienen solas.

 " Przez noc dro­ga do świ­tania -

Przez wątpienie do poz­na­nia -

Przez błądze­nie do mądrości -

Przez śmierć do nieśmiertelności. "
                                                               ~ Roman Zmorski

Dzień w Kirigakure zaczyna się stosunkowo wcześnie. Budzik nachalnie dzwoni już o 5.30. Wstawanie rano sprawiało mi ogromną przyjemność. Uwielbiałam obserwować początek wędrówki słońca po niebie, siedząc na ganku z kubkiem kakao. Tak rozpoczynałam każdy swój dzień. Otulona ciepłym szlafrokiem wdychałam poranne, rześkie powietrze które potrafiło mnie najlepiej rozbudzić. Następnie poranna toaleta, gdzie ułożenie moich niesfornych włosów zajmowało najwięcej czasu. I najczęściej zawsze kończyło się na końskim ogonie, który był najwygodniejszy podczas przedpołudniowych treningów z mistrzem Hiro. Po ćwiczeniach, miałam zajęcia teoretycznie w szkole. Czasami jeszcze zdążyłam się spotkać nad jeziorem z Oharu, moją jedyną przyjaciółką. Z natury jestem osobą dosyć nieufną i ostrożną jeśli chodzi o relacje z ludźmi. Co nie oznacza, że jestem nieśmiała i tchórzliwa. Ojciec nauczył mnie pyskowania, co niestety nie najlepiej się  na nim odbiło, bo swojego słownictwa potrafiłam użyć przeciwko niemu. W szkole już nie raz nawrzucałam zbytnio wychylającym się pustym panienkom czy cwaniaczkom z wyższych roczników. Nie dawałam sobą pomiatać i już. Poza tym, byłam do bólu szczera co nie zawsze było dla mnie najlepsze. Mówiłam co myślę, bez uprzedniego zastanowienia się. Nieraz przez to musiałam zwiewać tam gdzie pieprz rośnie. W kuchni każdego poranku czekała na mnie mama z ryżem z jabłkiem i cynamonem. Dziś również czekała, jednak była jakaś nieobecna, przybita. Spojrzałam na nią pytająco. Zbyła mnie machnięciem ręki.

- Mamo? Wszystko w porządku? - przytaknęła głową na 'tak' i zabrała się za mycie kubków. Ręce drżały 
jej niesamowicie. Oczywiście, skończyło się to zbiciem naczynia i pokaleczoną ręką. Westchnęłam głośno.

- Zostaw to, mamo. Daj tą rękę. - z apteczki, która znajdowała się nad blatem wyjęłam wodę utlenioną, jałowy gazik i bandaż. Kobieta głośno syknęła przy odkażaniu ran. Szybko przerwałam bandaż zębami i sprawnym ruchem zawiązałam go. Następnie wzięłam zmiotkę i sprzątnęłam resztki kubka.

- Pokłóciłaś się z Ojcem? Myślałam, że gorszy okres macie już za sobą... - mama jakby wyrwana z transu, nerwowo się zaśmiała.

- Nie, nie kochanie. Dzisiaj po prostu mam słabszy dzień. Zmykaj na trening, bo się spóźnisz. - podeszła do mnie, dając mi buziaka w czoło. Uśmiechnęłam się na pożegnanie, chwyciłam plecak i pognałam w stronę placu treningowego. Na uszy zaciągnęłam słuchawki, włączając pozytywny utwór z mojej playlisty. Droga na miejsce nie zajmowała mi sporo czasu. Spokojnym spacerkiem 20 minut. W tym czasie zdążę dojść do siebie, przeciągnąć się kilka razy i ziewnąć. Na treningach panowała ogromna dyscyplina. Mistrz nie pozwalał mi okazywać zmęczenia w swoim towarzystwie. 100 procentowa koncentracja obowiązywała mnie w każdej sekundzie naszego treningu, stąd moje chroniczne przysypianie na lekcjach. Warto wspomnieć, że każda minuta mojego spóźnienia to plus 20 okrążeń wokół placu, dlatego wolałam być na miejscu 10 minut wcześniej.

Kirigakure to dosyć ponure miejsce wiecznie spowiłe gęsta mgłą. Słońce wyglądało zza chmur tylko rankami, zaś za dnia  od czas do czasu. Nasza wioska ośrodkiem rekreacyjno - wypoczynkowym nigdy nie zostanie. Deszcz jest tu obecny przez większość roku, stąd depresyjne charaktery mieszkańców tej wioski. Dziś na szczęście, nie padało lecz temperatura minimalnie przekraczała 10 stopni. Jednak chłód przy bieganiu i ćwiczeniach nie jest tak uciążliwy, więc nie mogę narzekać. O wiele gorzej znoszę upały, które panują w Sunie. Jestem przyzwyczajona do minusowych temperatur, niekiedy śniegu, gradu czy mocnych wichur.
Na miejsce dotarłam równiutko za dziesięć siódma. Rozsiadłam się na głazie, cierpliwie czekając na przybycie Mistrza. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nikt się nie pojawił. Lekko się wystraszyłam, ponieważ odkąd biorę udział w treningach, Hiro nie spóźnił się ani razu! Może szykuję na mnie zasadzkę? Rozejrzałam się bacznie dookoła, lecz nic nie zwiastowało na jego przybycie. Byłam w zupełnej kropce, nie wiedziałam co mam zrobić w takiej sytuacji. Postanowiłam poczekać jeszcze chwilę, być może niedługo się pojawi. Nagle usłyszałam jakieś głosy. Z lasu, który otaczał plac, wyszło dwoje mężczyzn w czarnych płaszczach. Cofnęłam się dwa kroki, nie spuszczając ich z oczu. Dyskretnie z tylnej kieszeni wyjęłam dwa kunaie. Mężczyźni chwile coś do siebie szeptali i jak na zawołanie zawiesili na mnie wzrok. Jeden z nich, zdecydowanie wyższy, wyjął z kieszeni płaszcza zdjęcie.

- O Danna, to na pewno ona. Jak w mordę strzelił, kropka w kropkę taka sama! - wykrzyknął radośnie. Spojrzałam na nich z zupełnym osłupieniem i dezorientacją na twarzy. Następnie ten niższy znowu coś powiedział, niestety nie usłyszałam co. Odwrócił się w moją stronę i rzucił już trochę głośniej.

- No to ją bierzemy. - jak to 'bierzemy'? Zanim to do mnie w zupełności dotarło, oni zaczęli się zbliżać. Rozsądek i wola przetrwania nakazała mi jak najszybciej spieprzać. Obróciłam się za siebie i zaczęłam biec w stronę centrum na skróty. I byłoby wszystko dobrze, gdyby nie jakiś metalowy pręt który owinął mnie wokół talii i uniósł w górę. Był zaciśnięty bardzo mocno.

- Hej! To boli! Ty karle jeden! Puszczaj mnie, bo jak nie, to ci nogi przy samej  dupie urwę! - jak się okazało, to karzeł trzyma mnie swoim metalowym ogonem. Na moje słowa, odwrócił się i zgromił mnie surowym spojrzeniem.

- Jeszcze jedno słowo, a przyrzekam, że zrobię z Ciebie kukiełkę. - warknął wściekle. Drugi z nich, który przez chwilę milczał, zaczął się głośno śmiać.

- Ale pyskówa z niej! Po tatusiu to ma jak nic! - słucham?! Co ten typek, z pod ciemnej latarni, może wiedzieć. Prychnęłam głośno i dopiero wtedy do mnie dotarło, że nie dość że wiszę nad ziemią trzymana przez to żelastwo to jeszcze zostałam, zwyczajnie na świecie w biały dzień, uprowadzona!

- A może Państwo łaskawie by mi powiedziało, gdzie zmierzamy, w jakim celu i czy ja tego sobie życzę? - wysoki mężczyzna dostał takiego ataku śmiechu, że się przewrócił i nie mógł wstać.

- O Danna, hahahahaha, jaka ona śmieszna! - czułam jak moja irytacja sięga zenitu. Zaczęłam się mocno szarpać, co spowodowało jeszcze mocniejszy zacisk.

- Czy mógłbyś nie mówić o mnie w 3 osobie, ponieważ ja tu jestem? Ciągle z wami? Tylko trochę wyżej? - mężczyźni nagle przystanęli, a ja zostałam brutalnie zrzucona na ziemię. Syknęłam z bólu. Świetnie dupa na pewno stłuczona. Wstałam, otrzepując ubranie. Spojrzałam na nich wymownie, a Ci znów zaczęli szeptać. Na zakończenie, machnęli sobie głowa na znak zgody ze sobą. Nagle ten wyższy złapał mnie mocno za ramiona, a karzeł podszedł do mnie z jakąś strzykawką.

- Ej...ej ej ej! Co wy robicie?! Idź, że mi z tą igłą! Ale już! - i nim zdążyłam mrugnąć okiem, strzykawka boleśnie wbiła mi się w żyłę, a ja powoli czułam jak moje ciało ogarnia wszechobecna ciemność i sen.

xxx

Pierwszą rzecz, którą czułam po przebudzeniu to silny, promieniujący ból głowy. Nie miałam nawet siły otworzyć oczu czy kiwnąć palcem. W tle słyszałam jakieś szmery, lecz dochodziły do mnie z dużym opóźnieniem. Nagle poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na czole, następnie otwiera powieki i małą latareczką sprawdza wzrok. Skrzywiłam się niemiłosiernie. Ten okropny blask ledowej żaróweczki jeszcze bardziej pogłębił mój ból głowy. Delikatnie zaczęłam otwierać oczy. Obraz był niejednolity, zamazany. Musiała minąć dobra chwila, bym mogła ujrzeć rzeczywisty widok. Nade mną pochylała się niebieskowłosa kobieta. Zdaję się, że coś do mnie mówi, ale nie bardzo rozumiem co. Patrzę na nią z niemałym osłupieniem. Staram się coś do niej powiedzieć, ale usta nie chcą ze mną współgrać. Czuję się jakbym była na haju. Wszystko w okół mnie jest takie powolne, opóźnione, zamazane i niezrozumiałe. Nie mogłam skleić faktów ze sobą i tego co się stało. Kobieta delikatnie się do mnie uśmiechnęła, chyba wiedząc w jakim jestem stanie. Nagle poczułam ponowne wkłucie w to samo miejsce. Po dłuższej chwili obraz zaczął się ujednolicać i klarować, a ja jakbym stawała się bardziej obecna. Ból głowy powoli przechodził, a rozmowa którą ciągle gdzieś w tle słyszałam wyraźniejsza. Niebieskowłosa kobieta spojrzała na mnie i się delikatnie zaśmiała.

- No ładnie Cię załatwili, co? Odleciałaś na kilka dni! - 'załatwili'? Kto? Co? Jak? Nadal nie mogłam skojarzyć faktów. Kobieta podała mi szklankę wody. Nawet nie poczułam jak bardzo pić mi się chciało. Łapczywie ją chwyciłam i wypiłam do dna. Niebieskowłosa zauważając moje pragnienie nalała mi wody jeszcze raz.

- Przepraszam Panią bardzo, ale ja nie rozumiem o co tutaj chodzi. Gdzie ja jestem i co się stało? - obok niej stał chłopak o czerwonej czuprynie i iście czekoladowych oczach. Przyglądał mi się badawczo, po czym rzucił krótkie 'przyjdę później' i zniknął.

- Jaka Pani! Jestem Konan, a Ty znajdujesz się w siedzibie głównej Akatsuki  - spojrzałam na nią z przerażeniem. Akatsuki?! Ona jeszcze to mówiła z takim spokojem i harmonią. Nagle wszystko co się stało zaczęło do mnie docierać. Kirigakure, stłuczony kubek, nieobecność Mistrza na treningu, przybycie dwóch nieznanych mężczyzn, ucieczka, metalowy ogon, śmiech i strzykawka, a teraz znajduję się tutaj. W Ame, jakieś setki czy nawet tysiące kilometrów od domu. A co najgorsze...

- Chcesz mi powiedzieć, że oni mnie nafaszerowali narkotykami a ja byłam przez kilka dni na totalnym haju i zgonie?! - Konan zaśmiała się radośnie. Pomachała z niedowierzaniem głową, kładąc mi na czoło chłodny okład.
- Jesteś niesamowita. Właśnie Ci powiedziałam, że znajdujesz się w siedzibie największych przestępców i gwałcicieli,  a Ty przejmujesz się że podali Ci mieszankę mefedronu i kodeiny? - no tak, to tylko jakiś mix substancji psychotropowych, nic takiego. Westchnęłam głęboko. Konan usiadła na skraju łóżka, uśmiechając się pokrzepiająco.

- Zaraz zaprowadzę Cię do Lidera. On wyjaśni Ci dlaczego się tutaj znalazłaś i czego od Ciebie chce - dreszcz przeszedł moje ciało. Słowo 'lider' było co najmniej przerażające. Już widziałam jak zamyka mnie w celi pełnej obrzydliwych, włochatych, ogromnych, śmiercionośnych pająków. Ohyda! Z moich rozmyślań wyrwała mnie Konan, która usiłowała pomóc mi wstać. Delikatnie zachwiałam się na nogach, ale generalnie nie było źle. Dopiero teraz rozejrzałam się po pokoju. Był biały, sterylny, perfekcyjnie czysty, przejrzysty i jakiś taki szpitalny.

- To wasz taki prowizoryczny szpital?

- Tak, tutaj chłopaki dochodzą do siebie jak coś im nie pójdzie na misji. - im coraz więcej Konan opowiadała tym bardziej byłam przerażona wizją co mnie zaraz czeka. Idąc korytarzem nie natknęłyśmy się na nikogo. Hol był w odcieniu beżu, a drzwi do każdego pokoju w głębokim odcieniu dębu. Doszłyśmy do końca korytarza, na którym znajdowały się trochę większe drzwi od innych. Konan delikatnie zapukała, by po chwili zaprosić mnie do środka. Przez chwilę wahałam się czy po prostu nie zwiać, ale poczułam jak niebieskowłosa popycha mnie do środka, zamykając drzwi. Klamka zapadła, pewnie zginę. O dziwo pokój 'szefa' był bardzo przestronny i przejrzysty. Ściany były pomalowane w kolorze kawy z mlekiem oraz były ozdobione licznymi obrazami przedstawiającymi krajobrazy natury. Okno było otwarte, a wiatr powiewał długie, białe zasłony. Ten pokój był po prostu...babski. Na samym środku stało biurko, które było zawalone papierami, teczkami, zwojami i papierosami. Z nad tego całego burdelu wychyliła się ruda czupryna z ob-kolczykowaną twarzą. I przepraszam bardzo, to ma być Lider? Chłopak głośno odchrząknął, patrząc się na mnie znacząco.

- Ekhm, nazywam się Pain i owszem ku Twojemu zdziwieniu jestem liderem. - ups? On chyba nie chce mi przez to przekazać, że czyta w myślach?

- Owszem, czytam. Usiądź proszę, musimy sobie kilka spraw wyjaśnić. - odparł i zaczął szperać w szufladach. Po chwili wyjął błękitną teczkę z moim imieniem i nazwiskiem. Z niej wyjął jakieś dokumenty, które mi przekazał.

- Zapoznaj się z tym, proszę. - w pliku znajdował się mój akt urodzenia, aktualne zdjęcie, świadectwa ukończenia każdego roku w szkole, a nawet dokładny przebieg mojego treningu z mistrzem Hiro! Przyglądając się tym papierom dalej, doszłam do ostatniej kartki. Z jej treści, ku memu wielkiemu zdziwieniu wynikało że, zostałam przez Ojca sprzedana. Dokument został podpisany w dniu moich narodzin. Zmrużyłam oczy, byleby się nie popłakać.

- Czy ja dobrze rozumiem? Byłam waszą transakcją? O co tutaj w tym wszystkim chodzi?! - trzasnęłam pięścią w biurko tak mocno, że wszystkie papiery rozsypały się po całym pokoju. Lider zgasił całą moją wściekłość jednym spojrzeniem. Potulnie usiadłam z powrotem na krześle.

- Pozwól, że Ci wszystko wyjaśnię. Twój Ojciec, lata temu, poważnie naraził się naszej organizacji. Sprzedał tajne zwoje na temat taktyk bojowych Akatsuki. Co prawda stanowisko lidera obejmował wtedy ktoś inny, ale sprawa jest mi dobrze znana. W zamian za nie wybicie waszego klanu, ofiarował nam Ciebie. Na początku myślałem, że zupełnie nam się nie przydasz. Zakładałem, że jak tu się zjawisz po prostu Cię zabiję. Ale Ty, z upływem czasu, zrobiłaś się coraz bardziej interesująca. Obserwowałem każdy Twój ruch. Już nawet nie mówię o Twoim kekkei genkai, którego nie powinnaś odziedziczyć, ale o czymś innym. Ty dobrze wiesz o czym. - Pain wiercił mi dziurę w brzuchu swoim spojrzeniem, które nie uznawało sprzeciwu. Dobrze wiedziałam o co mu chodzi.

- Skoro Lider wie o tym, po co to roztrącać?

- Chcę to usłyszeć od Ciebie - przygryzłam dolną wargę, unikając jego spojrzenia które jakby mogło to z pewnością by mnie zabiło. Westchnęłam głośno i zaczęłam opowiadać.

- Kiedy miałam 6 lat, uciekłam z domu, bo Ojciec wrócił nawalony ze 'spotkania' ze starymi kumplami. Pognałam nad jezioro, które od małego mnie fascynowało. No, a że młoda byłam i głupia to wskoczyłam do niego i zaczęłam się topić. Pech chciał, że nikogo w pobliżu nie było. Pamiętam jak opadałam na dno, a wodorosty powoli oplatały moje ciało. Nagle poczułam jak ktoś mnie chwyta. Były to nimfy wodne. Myślałam, że to nasza miejscowa legenda. Uratowały mnie wtedy, za co jestem im dozgonnie wdzięczna. One zaś stwierdziły, że to siła wyższa mnie tam wepchnęła i że jestem jedną z nich. No i mnie przemieniły. - wzruszyłam ramionami. Lider zaś ciągle mi się przyglądał z coraz to większym zaciekawieniem.

- Jak Cię przemieniły? - zaśmiałam się ironicznie.

- Paradoksalnie, utopiły mnie. A ja narodziłam się na nowo jako nimfa wodna. - Lider uniósł brwi do góry, a Konan jęknęła głośno. Mnie bardziej zastanawiał fakt, dlaczego nie powinnam odziedziczyć swojego kekkei genkai.

- Informacja za informacje. Ja Ci już opowiedziałam swoja historię, Ty teraz mów co nie tak jest  z moim Raton (przyp. aut. to kekkei genkai) ?! - rudy uśmiechnął się ironicznie i z politowaniem pokręcił głową.

- Wykapany tatuś z Ciebie. Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo. Twoją biologiczną matką nie jest kobieta, która Cię wychowała. - stwierdził dosadnie, na co mi opadły ręce. Jak to, Emiko, kobieta którą nazywałam całe swoje życie mamą, nie jest nią?! Natłok myśli, emocji i wydarzeń sprawił że słabiej się poczułam. Zrobiło mi się okropnie duszno. Dobrze, że Konan szybko zareagowała podając mi szklankę wody. Od razu lepiej. Wzięłam kilka głębokich wdechów. Gdy powoli doszłam do siebie, Lider ponownie zaczął mówić.

- Więc, ustalmy coś. Czysta formalność. Zostałaś właśnie przyjęta do naszej organizacji, nie masz możliwości wyboru, o czym oboje dobrze wiemy. Na razie nie będziesz brała udziału w misjach, ponieważ jeszcze na to za wcześnie. Szlifowaniem twoich umiejętności zajmie się Kisame Hoshikagi, on z nas wszystkich najlepiej tu włada żywiołem wody. A póki co pomożesz Konan w gotowaniu, sprzątaniu takie tam babskie sprawy. Tutaj proszę się podpisać, a teraz Konan zaprowadzi Cię do Twojego pokoju. - słucham?! Pranie, sprzątanie, ślęczenie nad garnkiem to 'babskie sprawy'? Oj Liderze, chyba mamy do czynienia z męskim szowinizmem. I nim zdążyłam mrugnąć okiem, już kunai leciał w moją stronę. Dobrze, że w porę się schyliłam. Będę musiała się pilnować ze swoimi myślami przy 'prezesie'. Po wyjściu z gabinetu Konan roześmiała się na dobre.

- Josephine przepraszam, że zapomniałam Ci wspomnieć o talencie naszego Lidera. - pokiwałam ze zrozumieniem głową.

- Serio Ty tutaj robisz za gosposię? Dlaczego sobie na to pozwoliłaś?

- Myślisz, że tak łatwo mnie ubłagali? Słuchaj, jak raz zabrali się za zagotowanie wody na herbatę zjarali pół kuchni. Nigdy nie zapomnę jak ich Pain wtedy zjebał. Ze trzy miesiące chodził jak na szpilkach. Wyobraź sobie, że na co dzień mordują ludzi, a jak przychodzi co do czego wody nawet nie potrafią wstawić. No i wtedy stwierdziłam, że jak ja się za to nie zabiorę to następnym razem będzie gorzej. Poza tym doszłam do wniosku, że chłopaki odwalają na misjach kawał niezłej roboty. Wracają ledwo żywi, dlatego dbam by chociaż dobrze jedli i spali w czystej pościeli. Wiele razy i ja bywałam na takich misjach, uwierz mi. Czasami myślałam, że nie przeżyję. Teraz  zajmuję się domem, nie wyjeżdżam na misje tego typu, raczej szpieguję. - i jakby się dobrze zastanowić ona miała dużo racji w tym co mówi.

- Mnie też szpiegowałaś? - rzuciłam niespodziewanie. Chyba powinnam ugryźć się w język.

- Akurat Ciebie śledził Zetsu. Poznasz go i resztę organizacji na śniadaniu. Tutaj jest Twój pokój. O ubrania się nie martw, wszystkie Twoje rzeczy są poukładane w szafie. Zetsu zadbał byś miała w czym chodzić. Masz niezłą lokalizację. Obok Ciebie mieszka Itachi, jest bardzo cichy i zamknięty w sobie, zaś na przeciwko Kakuzu. Będziesz tu miała święty spokój, który Ci się przyda uwierz mi. - uśmiechnęłam się w geście podziękowania i weszłam do siebie do pokoju. Konan na odchodne rzuciła

- Dziś daruję Ci kuchenne obowiązki, ale jutro rano na pewno po Ciebie przyjdę. Póki co, rozgość się. Aha i jeszcze jedno. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś. W końcu będzie można się komuś wygadać. - i tyle ją widziałam. 

Ja zaś opadłam bezsilnie na łóżko, które o dziwo było miękkie, wygodne i dwuosobowe.
Cały pokój był utrzymany w lawendowej tonacji. Meble były w odcieniu jasnego dębu. Widać, że dom urządzała kobieta, na pewno Konan. Ma gust dziewczyna, wcelowała w moje ulubione barwy. Jak dobrze, że miałam własną łazienkę. Przewróciłam się na brzuch, a twarz wtuliłam w mięciusie poduszki. W głowie miałam totalny szum i mętlik. I trochę potrwa zanim wszystko ułożę sobie na nowo. W końcu od dziś zaczyna się moje nowe życie, a ja przyjęłam to całkiem spokojnie. Nie ulegało na pewno wątpliwości to, iż kobietę która mnie wychowała, nadal będę nazywać mamą. Kocham ją i nic tego nie zmieni. Na pewno będę za nią tęsknić. A jeśli chodzi o Ojca, zachował się jak parszywy tchórz! Nie jest godny na miłość jaką otoczyłam go ja i mama. Bardzo się na nim zawiodłam. Jeszcze jedna myśl nie dawała mi spokoju. Kisame Hoshigaki. Nie pamiętałam go zbyt dobrze, ponieważ zbiegł z wioski jak miałam ledwo 4 latka, ale plotki w Kiri nieustannie o nim krążą. Począwszy od tego, że stał się seryjnym mordercą i przestępcą co się potwierdziło, skończywszy na tym że zginął w jednej z Wielkich Bitew Shinobi. Na moje nieszczęście moja rodzina, w szczególności ojciec, nie byli w najlepszych relacjach z nim, delikatnie ujmując. Kiedyś należał z ojcem do grupy mistrzów mieczy, potem drużyna się rozpadła, z powodu wewnętrznych konfliktów. Obawiam się, że przez moje nazwisko mogę być skazana na mordercze treningi, co źle mogłoby się dla mnie skończyć. Koniecznie muszę się wypytać Konan o niego. Teraz marzyłam o jakiejś relaksacyjnej kąpieli
. Ruszyłam się z wyra w stronę łazienki, która również była urządzona w gustownym stylu. Biało - beżowe kafelki świetnie współgrały z ozdobnymi bambusami w wielkich brązowych donicach. Odkręciłam gorącą wodę, wlewając do wanny płyn o zapachu kokosa. Uwielbiam ten zapach, serio. Szybko zrzuciłam z siebie ciuchu, zanurzając się po szyję w wodzie. 
Fajnie, właśnie moczę się w wannie, która należy do Akatsuki. No, ale przecież ja też już należę! 
Czuję, że to będzie bardzo ciekawy rozdział w moim życiu.

xxx

Witam Was Kochani :) Oto mamy i pierwszy rozdział. Jak to się mówi? Pierwsze koty za płoty :D Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Powoli już zaczynam ogarniać wygląd bloga, niebawem dodam zakładkę " O Autorce " oraz z linkami, które przypominam możecie zostawiać w komentarzach. Tyle ode mnie, dziubki :D 
Pozdrawiam Was Serdecznie :*  

Las desgracias nunca viven solas - dokładnie tłumacząc " nieszczęścia nigdy nie chodzą samotnie " czyli na nasze " nieszczęścia chodzą parami " . 

sobota, 15 marca 2014

[00] el principio

" Marzę o cof­nięciu cza­su. Chciałbym wrócić na pew­ne roz­sta­je dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczy­tać uważnie na­pisy na dro­gow­ska­zach i pójść w in­nym kierunku. "
                                                                               ~ Janusz Leon Wiśniewski 



Decyzje, które zostały podjęte w przypływie impulsu, emocji mają największy wpływ na kształtującą się przyszłość. Co byłoby gdybyśmy mogli cofnąć się o 10 kroków w tył w naszej egzystencji? Na pewno każdy ustawiłby sobie życie tak jak chce. A ludzie nigdy nie popełniali błędów. Ale i wtedy nasze społeczeństwo byłoby głupie i bezmyślne. Nie potrafiłoby żyć z pomyłkami swojego życia! Nie potrafiliby przepraszać, wybaczać. Nie nauczyliby się pokory, szacunku. Dlatego cieszę się, że czasu nie da się cofnąć. Bo pomimo popełnionych przeze mnie błędów w przeszłości, kocham swoją teraźniejszość. I kto wie czy gdyby nie pomyłki, złe decyzje które miały miejsce daleko za mną, byłoby tak pięknie przede mną? 
Nazywam się Josephine Hozuki. Należę do przestępczej organizacji Akatsuki. I to była najlepsza decyzja w moim życiu. I choć nie było łatwo na początku, teraz wiem że życie wynagrodziło mi mój trud. 

xxx

Witam Serdecznie na moim blogu :) Oto i prolog, króciutki wiem ale właśnie taki miał być. Takiego go sobie wymarzyłam :D Od razu informuję, że tytuły postów będą w jezyku hiszpańskim :) Zawsze pod koniec notki, tytuł będzie tłumaczony. W komentarzach zostawiajcie adresy swoich blogów, które z chęcią dodam do linków :) Następna notka? Niebawem!
Pozdrawiam Serdecznie :*

El principio - Początek  
adres bloga : pensamientos de Josephine - przemyślenia Jospehine